Maski czasu | Страница 5 | Онлайн-библиотека


Выбрать главу

Minione dziesięciolecie odcisnęło natomiast piętno siwizny na skroniach Jacka, lecz ogólnie rzecz biorąc wyszedł z tej metamorfozy obronną ręką. Nabrał muskulatury i krzepy, tracąc na dobre swoją wrodzoną chorobliwą bladość. Ciało miał silne i poruszał się z niewymuszoną gracją, która zastąpiła młodzieńczą niezdarność. Cera ściemniała mu od ciągłego przebywania na słońcu. Jack sprawiał wrażenie człowieka żywego, pewnego siebie, tryskającego energią, stracił gdzieś niegdysiejszą ociężałość i znużenie.

Shirley zyskała najwięcej. Zmiany zaszły w niej niewielkie, lecz wszystkie na korzyść. Pamiętałem ją jako dziewczynę szczupłą, wiecznie szczebioczącą, zbyt wiotką — zdawałoby się — w talii, by unieść pełen biust. Czas usunął owe usterki. Opalone na brąz ciało nabrało doskonałych proporcji. Przypominała Afrodytę spacerującą pod arizońskim niebem. Owszem, przytyła z dziesięć funtów, lecz każda uncja została rozlokowana wręcz perfekcyjnie. Shirley była bez skazy i posiadała, tak samo jak Jack, nieprzebrane zasoby witalności, tej niezachwianej pewności siebie, która kierowała jej ruchami i słowami. Uroda wciąż w niej dojrzewała. Za dwa, trzy lata zacznie razić oczy swym pięknem. Jakoś nie mogłem sobie wyobrazić, że pewnego dnia przemieni się w słabowitą i pochyloną staruszkę. Ciężko było sobie uświadomić, że ta para jest tak samo skazana na bezlitosny wyrok nieodwracalnej zmiany, jak cała reszta śmiertelników.

Przebywanie w ich towarzystwie sprawiało czystą przyjemność. W drugim tygodniu postanowiłem poruszyć kwestię moich problemów z pracy. Jack słuchał z uwagą, chcąc zapewne wszystko zrozumieć, lecz chyba niezbyt nadążał za tokiem rozumowania. Czy to możliwe? Czy tak wybitny umysł mógł utracić całkowicie zdolność pojmowania fizyki? W każdym razie słuchał z zainteresowaniem, co mnie satysfakcjonowało. Błądziłem w ciemnościach, czułem, jakbym był obecnie znacznie dalej upragnionego odkrycia niż pięć czy osiem lat temu. Potrzebowałem wiernego słuchacza i znalazłem go w Jacku.

Cały problem tkwi w anihilacji antymaterii. Elektron wysłany w przeszłość zmienia ładunek na przeciwny — staje się pozytronem i natychmiast szuka swej antycząstki. A w tym wypadku znaleźć oznacza zginąć. W miliardowej części sekundy następuje niewielka eksplozja, w czasie której uwolniony zostaje foton. Proces odwrócenia czasu miałby zatem szansę powodzenia jedynie wtedy, gdybyśmy wysyłali cząstki do wszechświata pozbawionego wszelkiej materii.

Nawet gdybyśmy dysponowali dostateczną ilością energii, by przesyłać wstecz większe cząstki — protony, neutrony albo jądra helu — wciąż stalibyśmy w obliczu tego samego problemu. Każda rzecz wysłana w przeszłość ulegałaby natychmiastowej anihilacji, tworząc w efekcie jedynie nikły ślad ha skanerze. Prawdziwa podróż w czasie nie miała zatem najmniejszych szans powodzenia. Człowiek wysłany w przeszłość stałby się superbombą, założywszy, że istota żywa w ogóle jest w stanie znieść przemianę w antymaterię. Skoro ta część teorii nie rokowała większych nadziei, skoncentrowaliśmy swe wysiłki na zagadnieniu wszechświata pozbawionego materii. Szukaliśmy obszaru nicości, gdzie można by wysłać podróżnika w czasie, obserwując później jego zachowanie. Lecz to już przekraczało nasze możliwości.

— Pragniecie stworzyć sztuczny wszechświat? — spytał Jack.

— Dokładnie.

— Jesteście w stanie?

— Teoretycznie. Na papierze. Tworzymy pewien wzór, który rozrywa ścianę czasowego continuum. Następnie w powstałą dziurę wpuszczamy elektron.

— Lecz w jaki sposób obserwujecie jego późniejsze zachowanie?

— Nie obserwujemy — odparłem. — I w tym właśnie cały problem.

— Jasne — mruknął Jack. — Jeśli w danym wszechświecie istnieje jeszcze coś poza jednym jedynym elektronem, wszechświat ów nie jest już zupełnie pozbawiony materii i następuje nie chciana anihilacja. Nie ma zatem sposobu, aby obserwować wynik doświadczenia.

— Nazywamy to zasadą niepewności Garfielda — oznajmiłem kwaśno. — Teraz rozumiesz, gdzie utknęliśmy?

— Próbowaliście już jakoś modelować ten wasz równoległy wszechświat?

— Jeszcze nie. Nie chcemy na razie nic zmieniać w tej przestrzeni, przynajmniej póki nie zyskamy pewności, że znaleźliśmy jakieś rozwiązanie. Musimy przeprowadzić więcej eksperymentów. Nie ma przecież sensu tworzyć wyrwy w czasoprzestrzeni, nie rozpatrzywszy uprzednio wszelkich możliwości i konsekwencji.

Jack podszedł i klepnął mnie lekko w ramię.

— Och, Leo, Leo, nie żałowałeś nigdy, że nie zostałeś fryzjerem?

— Nie. Ale są chwile, kiedy wolałbym, aby fizyka była choć ciut łatwiejsza.

— Wówczas każdy fryzjer mógłby zostać fizykiem. Wybuchnęliśmy śmiechem i ruszyliśmy razem na taras, gdzie Shirley leżała w słońcu czytając książkę. Było jasne, rześkie styczniowe popołudnie. Niebo miało kolor metalicznego błękitu, wielkie obłoki wisiały nad szczytami wzgórz, słońce było wielkie i gorące. Czułem się wypoczęty i spokojny. Podczas dwutygodniowego pobytu tutaj odrzuciłem precz nękające mnie problemy — stały się niejako udziałem innego człowieka. Gdyby udało mi się uwolnić umysł od wszelkich lęków i kłopotów, być może po powrocie do pracy odnalazłbym nowe siły do walki z przeciwnościami.

Cały kłopot w tym, że nie myślałem już o wytyczaniu nowych szlaków. Wciąż tkwiłem w starych schematach, a one już mi nie wystarczały. Chciałem, by człowiek z zewnątrz spojrzał na wszystko trzeźwym okiem i wskazał mi właściwą drogę. Potrzebowałem Jacka. Lecz Jack zerwał nić łączącą go niegdyś z fizyką. Postanowił, że jego błyskotliwy umysł pozostanie bezczynny.

Shirley, leżąca na tarasie przetoczyła się na plecy, usiadła i pokazała zęby w uśmiechu. Jej ciało lśniło kropelkami potu.

— Co was wyciągnęło na dwór?

— Desperacja — wyjaśniłem. — Maleje pole manewru.

— Usiądźcie i wystawcie twarze do słońca.

Nacisnęła przycisk, który wyłączył radio. Nie spostrzegłem, żeby grało, póki nie wygasły ostatnie dźwięki.

— Słuchałam właśnie najświeższych wiadomości o człowieku z przyszłości — oznajmiła Shirley.

— Kto to taki? — spytałem.

— Vornan-19. Przybywa do Stanów Zjednoczonych!

— Nie sądzę, abym słyszał cokolwiek…

Jack posłał Shirley ostrzegawcze spojrzenie. Pierwszy raz widziałem, aby ją strofował. Pobudziło to tylko moją ciekawość. Chcą przede mną coś ukryć?

— To czysta bzdura — zauważył Jack. — Shirley nie powinna zawracać ci tym głowy.

— Możesz wyjaśnić, co miałaś na myśli?

— Vornan-19 to żywa odpowiedź zesłana apokaliptystom — stwierdziła Shirley. — Twierdzi, że przybył z roku 2999 jako turysta. Pojawił się w Rzymie, zupełnie nagi wylądował na Hiszpańskich Schodach, a kiedy próbowano go aresztować, powalił policjanta dotknięciem palca. Od tego czasu uraczył nas najróżniejszymi niespodziankami i sensacjami.

— Głupi kawał — stwierdził Jack. — Pewnie jakiemuś wariatowi znudziła się opowiastka o świecie, który przestanie istnieć za rok i zaczął udawać przybysza z przyszłości. A ludzie mu wierzą. Takie to już czasy. Kiedy histeria jest sposobem na życie, tłum podąża za każdym świrusem.

— Przypuśćmy jednak, że Vornan-19 jest podróżnikiem w czasie! — nalegała Shirley.

— Jeśli jest nim istotnie, to chciałbym go spotkać — wtrąciłem. — Mógłby wyjaśnić mi parę kwestii dotyczących zjawiska odwrócenia czasu.

Zachichotałem, a potem nagle spoważniałem. To wcale nie było zabawne. Westchnąłem ciężko.

— Masz rację, Jack. To zwykły szarlatan. Po co tracimy w ogóle czas na dyskusję o takim wariacie?

— Ponieważ istnieje możliwość, że mówi prawdę. Shirley wstała i odrzuciła opadające na twarz pukle długich, złotych włosów.

— Wywiady przedstawiają go jako osobę niezwykle zagadkową. Opowiada o przyszłości w sposób bardzo przekonujący. Och, być może to tylko inteligentna maska, w każdym razie niewątpliwie jest intrygujący. To człowiek, którego chciałabym kiedyś spotkać.

— Kiedy pojawił się po raz pierwszy?

— W dniu Bożego Narodzenia — odparła Shirley.

— A więc w czasie mego pobytu u was? I cały czas milczeliście?

Shirley wzruszyła ramionami.

— Sądziliśmy, że śledzisz na bieżąco wiadomości ze świata i po prostu nie uznałeś tego wydarzenia za godne uwagi.

— Nie zbliżyłem się nawet do ekranu, odkąd tu przyjechałem.

— Zatem najwyższy czas nadrobić zaległości — poradziła.

Jack sprawiał wrażenie poirytowanego. Ze zdziwieniem odebrałem ten spór między nimi. Gdy Shirley wyraziła ochotę na spotkanie z podróżnikiem w czasie, na twarzy jej męża zagościł gniewny grymas. Ciekawe, pomyślałem. Skoro tak wielkie zainteresowanie okazuje ruchowi apokaliptystów, dlaczego neguje możliwość istnienia innych nieprawdopodobnych zjawisk?

Osobiście, do człowieka z przyszłości zachowywałem stosunek raczej neutralny. Oczywiście ta historia z podróżowaniem w czasie nieźle mnie ubawiła. Strawiłem połowę życia, by dowieść fizycznej niemożliwości zaistnienia takiego procesu, więc podobne twierdzenia wywoływały u mnie jedynie gniew i zły humor. Pewnie właśnie dlatego Jack usiłował ukryć przede mną najświeższe wiadomości. Uważał, jak sądzę, że nie ma sensu dręczyć mnie opowieściami parodiującymi me własne badania i przypominać o problemach, od których pragnąłem przecież umknąć. Lecz ja zdążyłem otrząsnąć się z przygnębienia, kwestia cofnięcia czasu nie wywoływała już desperacji. Miałem ochotę przyjrzeć się nieco bliżej temu oszustowi. Facet najwyraźniej oczarował Shirley, a wszystko, co było zdolne oczarować Shirley, ciekawiło i mnie.

Wieczorem, w czasie największej oglądalności, jedna z sieci informacyjnych puściła program dokumentalny o Vornanie-19, zamiast zazwyczaj emitowanego o tej porze głupkowatego show. Świadczyło to o rozmiarach zainteresowania, jakim cieszyła się owa historia. Jak sądzę, program ten adresowany był do takich jak ja Robinsonów Crusoe, którzy zupełnie nie orientowali się w sytuacji. Nadrobiłem zaległości.

Zasiedliśmy na pneumofotelach przed ściennym ekranem i cierpliwie przeczekaliśmy porcję reklam. W końcu donośny głos oznajmił:

— To, co za chwilę obejrzycie, jest po części komputerową symulacją.

Na ekranie pojawił się Plac Hiszpański w dniu Bożego Narodzenia. Grupki ludzi zaludniały schody i sam plac, jak gdyby komputer symulujący całą sytuację został zaprogramowany przez Tiepolego. W zgrabnie zrekonstruowane tło przypadkowych przechodniów wdarł się symulowany obraz Vornana-19, który zstąpił prosto z nieba po świetlistym łuku. Komputery radzą sobie doskonale w takich sprawach. Nie ma najmniejszego znaczenia, że obiektyw kamery nie zdołał uchwycić jakichś niespodziewanych wydarzeń, gdyż zawsze można wydobyć je z otchłani czasu za pomocą sprytnego montażu i odpowiednich wstawek. Ciekawe, jak przyszłe pokolenia historyków ocenią te symulacje… jeśli oczywiście świat przetrwa dostatecznie długo.

Opadająca z nieba postać była naga, lecz programiści ominęli dość kłopotliwą sprawę zeznań zakonnic, ukazując przybysza jedynie od tyłu. Jestem pewien, że nie była to kwestia pruderii. Telewizja okazała bowiem sporą odwagę przy prezentacji zamieszek apokaliptystów, z których relację oglądaliśmy niedawno razem z Jackiem i Shirley. Sieci informacyjne z wyraźnym upodobaniem przedstawiają szczegóły anatomiczne ludzkiego ciała, gdy tylko podpada to pod decyzję sądu najwyższego, nakazującą dziennikarzom rzetelność w przedstawianiu faktów. Osobiście nie mam nic przeciwko takiemu przemycaniu nagości. Gołe ciało to tabu, które należało już dawno wyplenić z ludzkiej świadomości. Moim zdaniem, potrzeba więcej starań, by ośmielić w tej materii skostniałe społeczeństwo, nawet poprzez prezentacje gołych tyłków w serwisach informacyjnych. Jednak o milimetr za fasadą rzetelności kryje się zawsze tchórzostwo. W relacji nie pokazano lędźwi Vornana-19, gdyż trzy zakonnice przysięgły, że skrywał je mglisty obłok. Łatwiej ominąć sporną kwestię niż ryzykować urażeniem dewotów, zarzucając świętym siostrom składanie fałszywych zeznań.

Obserwowałem z uwagą jak Vornan-19 dokonuje inspekcji placu, a potem wchodzi niespiesznie po Hiszpańskich Schodach. Uśmiechnąłem się widząc podnieconego policjanta biegnącego za nim co sił, zdejmującego kurtkę i nagle padającego na ziemię jakby był rażony niewidzialnym piorunem.

Potem nastąpiła wymiana zdań między gościem a Horstem Kleinem. To już rozegrano bardziej pomysłowo. Skorzystano bowiem z usług samego Kleina, który rozmawiał z symulowanym obrazem przybysza. Młody Niemiec odgrywał własną partię, zaś komputer powtarzał to, co według Kleina mówił Vornan.

Sceneria uległa zmianie. Znaleźliśmy się nagle wewnątrz jakiegoś pomieszczenia, którego ściany i sufit zdobiła mozaika z wielokątów. Delikatna, termoluminescencyjna poświata rzucała nikły blask na twarze zgromadzonych. Vornan-19 dał się dobrowolnie aresztować, nikt bowiem nie był w stanie nawet go tknąć z powodu elektrycznych wyładowań, które natychmiast powalały napastnika. Przybysz został poddany gruntownemu przesłuchaniu. Mężczyźni stojący dookoła byli niepewni, wrodzy, zaskoczeni i wściekli. To była również symulacja. Nikt przecież nie myślał wówczas o nagrywaniu zeznań na żywo.

Vornan-19 płynną angielszczyzną powtórzył jeszcze raz wszystko to, co już powiedział Horstowi Kleinowi. Policjanci wciąż jednak wypytywali niestrudzenie o wszystkie fakty. Vornan spokojnie, jakby rozumiejąc ich nienawiść, parował zarzuty.

Kim był? Gościem. Skąd przybył? Z roku 2999. W jaki sposób? Dzięki systemowi transportu czasowego. W jakim celu przybył do nas? Aby na własne oczy obejrzeć czasy średniowiecza. Jack parsknął śmiechem.

— Niezłe. Uważa nas za średniowiecznych kmiotków!

— Mówi całkiem przekonująco — stwierdziła Shirley.

— To wszystko dzieło programistów — zauważyłem. — Jak na razie nie usłyszeliśmy ani jednego żywego słowa.

5