Maski czasu | Страница 24 | Онлайн-библиотека


Выбрать главу

Trzynasty

Gdy dobiegł końca mój tygodniowy urlop, ucałowałem Shirley na do widzenia i poradziłem Jackowi, aby odrzucił czarne myśli. Ruszyłem w stronę Tuscon, a stamtąd do Los Angeles. Na miejsce przybyłem zaledwie parę godzin po reszcie komitetu, który gościł dotychczas w San Diego. W kraju wciąż szumiało po niedawnych rewelacjach, objawionych przez Vornana. Chyba nigdy jeszcze w historii ludzkości nie podważono zasadniczego dogmatu wiary za pośrednictwem globalnej sieci informacyjnej. Powolutku, bez krzyku, z ogromną dozą delikatności i wyczucia, Vornan podważył wiarę wyznawaną przez cztery miliardy istnień ludzkich. Trzeba przyznać, że talentu mu nie brakło.

Razem z Jackiem i Shirley obserwowaliśmy z niezdrową fascynacją, jak ludzie w studiu reagują na kolejne słowa ujawniające prawdę. Vornan przedstawił całą historię jako bezsporny fakt, rezultat szczegółowych badań oraz licznych kontaktów z istotami, które bezwiednie zasiały rozum za Ziemi. Jak zwykle, nie padły żadne dalsze informacje — jedynie gołe stwierdzenie stanu rzeczy. Jednak każdy, kto przełknął bez zmrużenia oka wiadomość o gościu z przyszłości, był również w stanie bez większego trudu przełknąć jego wersję stworzenia; chodziło w tym wypadku jedynie o elastyczność szczęk. ŚWIAT POWSTAŁ Z ODPADKÓW, pisały popołudniówki. Niedługo potem to hasło podchwycił cały świat.

Apokaliptyści, po parotygodniowej przerwie, znów dali o sobie znać. Przez miasta na całym globie przetoczyła się fala demonstracji. Z ekranów znów straszyły wykrzywione twarze, pałające oczy, prowokujące hasła. Dotarło do mnie wówczas coś, czego wcześniej nie zauważyłem: ów prężny kult to w zasadzie zbieranina najróżniejszych elementów. Podczepili się doń wszyscy wyalienowani ze społeczności, wszyscy pozbawieni nadziei, wszyscy młodzieńczy buntownicy oraz, ku ogólnemu zaskoczeniu, również zagorzali dewoci. W samym centrum apokaliptycznych orgii, pośród obmierzłych rytuałów i nagich ciał stali szarzy, zabiedzeni fundamentaliści, kwintesencja amerykańskiego gotyku, głęboko przekonani, że świat rzeczywiście wkrótce dopełni swych dni. Po raz pierwszy widziałem, aby ci właśnie ludzie dominowali na apokaliptycznych wiecach. Szli ramię w ramię z cudzołożnikami i gwałcicielami, lecz sami nie przykładali ręki do masowego zezwierzęcenia. Akceptowali jednak w niemym zapamiętaniu wszystko, co działo się dookoła, gdyż był to dla nich znak nadchodzącego końca. Dla nich Vornan był wcieleniem Antychrysta, a jego koncepcja świata powstałego z odpadków — bluźnierstwem ponad miarę.

Dla innych była to natomiast nowa biblia. Wyznawcy Vornana, których tłumy wzbierały we wszystkich miastach, mieli teraz nie tylko proroka, ale również wyznanie wiary. Jesteśmy śmieciem oraz dziećmi odpadków, musimy odrzucić całą mistyczną otoczkę własnego pochodzenia i spojrzeć prawdzie w oczy, głosili. Nie ma Boga, a Vornan jest prorokiem! Gdy dotarłem do Los Angeles, oba wrogie ugrupowania stały w pogotowiu bojowym, a Vornana chroniły znaczne siły policyjne. Dopiero po wielu perypetiach udało mi się dołączyć do reszty komitetu. Nasz hotel mieścił się w centrum Los Angeles. Musiałem skorzystać z helikoptera, który wysadził mnie dopiero na dachu. Daleko w dole kłębił się tłum zawodzących apokaliptystów. Zaraz obok stali czciciele Vornana, pragnący paść na twarz przed swym wieszczem. Kralick wziął mnie za rękę i ze skraju lądowiska wskazał przyległe, zapełnione tłumami ulice.

— Jak długo już panuje ta gorączka? — spytałem.

— Od dziewiątej rano. Nasza grupa dotarła tutaj o jedenastej. Na razie siedzimy spokojnie, ale chyba będzie trzeba wezwać wojsko na pomoc. Podobno tłum ciągnie się stąd aż do Pasadeny.

— To niemożliwe!

— Popatrz tylko tam.

Wstęga jasności sunęła ulicami, wijąc się wokół lśniących wieżyc starego miasta, sięgając dalej aż do kłębowiska autostrad i niknąc hen, na wschodzie. Słyszałem krzyki, śpiewy, zawodzenia. Odwróciłem wzrok. To było regularne oblężenie.

Vornan zajmował zwyczajny apartament na osiemdziesiątym piątym piętrze. Kiedy wszedłem do środka, zastałem tam również Kolffa, Heymana, Helen oraz Aster, a także reprezentację mediów i ogromną furę różnorakiego sprzętu. Brakowało Fieldsa. Dowiedziałem się później, że siedzi u siebie, obrażony na cały świat i przetrawia kolejną porażkę w konkurach do Aster, Kiedy stanąłem w drzwiach, Vornan rozprawiał akurat o urokach kalifornijskiej pogody. Zerwał się na równe nogi, uśmiechnął promiennie i ujął mnie za łokieć.

— Leo, stary przyjacielu! Brakowało nam twojego towarzystwa!

Stałem, zbity z tropu tym wylewnym powitaniem.

— Uważnie śledziłem każdy twój krok za pośrednictwem mediów — udało mi się jakoś wybąkać.

— Oglądałeś ostatni wywiad w San Diego? — spytała Helen.

Skinąłem głową. Vornan sprawiał wrażenie niezwykle zadowolonego ze swojej osoby. Machnął ręką w kierunku okna i powiedział:

— Na zewnątrz stoi ogromny tłum. Jak sądzisz, o co im chodzi?

— Czekają na twoje kolejne objawienie — odparłem.

— Ewangelię według świętego Vornana — mruknął cierpko Heyman.

Nieco później dowiedziałem się od Kolffa paru ciekawych faktów. Wyniki, jakie dostarczyła ekspertyza taśm z nagranymi próbkami języka, okazały się wielce zajmujące. Struktura owej mowy przyszłości przerosła moce obliczeniowe komputera rządowego. Rozbił, co prawda, wszystko na osobne fonemy, lecz nie był w stanie wyciągnąć żadnych konkretnych wniosków. Po tej analizie istniała nadal szansa, że Kolff miał rację, uważając słowa Vornana za element ewoluowanego języka. Lecz równie dobrze mogły to być jedynie przypadkowe dźwięki, które na skutek zbiegu okoliczności brzmiały czasami jak futurystyczna forma danego wyrazu. Kolff sprawiał wrażenie podłamanego. Pod wpływem entuzjazmu przedstawił własną koncepcję w mediach i wzmógł tym samym ogólnoświatową histerię. Teraz jednak nie miał już absolutnej pewności, że dokonał właściwej interpretacji.

— Jeśli się pomyliłem — powiedział smutno — to jestem skończony. Cały swój prestiż postawiłem na jedną kartę i jeżeli okaże się, że była to błędna decyzja, utracę twarz.

Drżał na całym ciele. Pod moją nieobecność schudł chyba o dwadzieścia funtów. Skóra na twarzy zsiniała mu niepokojąco.

— Dlaczego by nie przeprowadzić kolejnej ekspertyzy? — spytałem. — Wystarczy, że Vornan powtórzy jeszcze raz swoją poprzednią wypowiedź. Potem oddaj obie taśmy do analizy porównawczej. Jeśli wtedy improwizował, to nowe nagranie będzie już inne.

— Też o tym pomyślałem.

— No i?

— Nie będzie już do mnie więcej przemawiał w swoim rodzimym języku. Stracił zainteresowanie tego typu badaniami. Nie chciał wymówić nawet sylaby.

— To wygląda dość podejrzanie.

— Jasne — zgodził się smutno Kolff. — Oczywiście, że jest to podejrzane. Tłumaczyłem mu, że dzięki tak prostemu zabiegowi na zawsze rozwieje wszelkie wątpliwości na temat swego pochodzenia. On jednak odmówił. Wyjaśniałem, że taką postawą szkodzi tylko sobie, lecz on stwierdził, że nic go to nie obchodzi. Blefuje? Czy autentycznie nie dba o opinię? Leo, jestem zniszczony.

— Słyszałeś przecież na własne uszy, prawda Lloyd?

— Oczywiście. Ale mogła to być jedynie iluzja, przypadkowa gra dźwięków.

Potrząsnął głową jak zraniony mors, zamruczał coś w staroperskim albo węgierskim i odszedł włócząc nogami, przygarbiony i nieszczęśliwy. Vornan z demoniczną radością zniszczył jeden z koronnych argumentów świadczących na jego korzyść. Rozmyślnie. Dla zabawy. Igrał z nami… wszystkimi.

Tego wieczoru kolację zjedliśmy w hotelu. Nie było mowy, aby spacerować po ulicach, gdy za plecami stał tysięczny tłum. Jedna z sieci puściła film dokumentalny o podróży Vornan po kraju. Nasz gość oglądał ten program razem z nami, choć jak dotąd nie okazywał większego zainteresowania tym, co media mają na jego temat do powiedzenia. W zasadzie wolałbym, aby również i ten program umknął jego uwadze. Dotyczył bowiem siły, z jaką obcy przybysz oddziałuje na emocje tłumów i zawierał treści, delikatnie mówiąc, bulwersujące: nastolatki z Illinois powyginane w narkotycznej ekstazie przed trójwymiarową fotografią przybysza; Murzyni, palący olbrzymie stosy ofiarne, których tłusty, gryzący dym układał się podobno na kształt postaci Vornana; kobieta ze stanu Indiana, zbierająca kasety z nagranymi wystąpieniami człowieka przyszłości i sprzedająca ich kopie razem z małymi ołtarzykami. Ludzie masowo ściągali na zachód, hordy poszukiwaczy taniej rozrywki szwendały się po całym kraju, licząc na spotkanie z Vornanem. Obiektyw kamery zagłębił się w tłum wymachujący rękami — jakże częsty ostatnio widok — i ujrzeliśmy wykrzywione twarze fanatyków. Ci ludzie oczekiwali na kolejne objawienie, oczekiwali proroctwa, oczekiwali boskiego przewodnictwa. Powszechna gorączka towarzyszyła wszystkim poczynaniom Vornana. Zrozumiałem nagle, że gdyby Kolff puścił ową próbkę języka w obieg, wywołałby tym samym nie kontrolowany wybuch — ludzie zaczęliby naśladować świętą mowę przyszłości, uznając to za najlepszy sposób na zbawienie duszy. Byłem do głębi wstrząśnięty. Kiedy na ekranie niewiele się akurat działo, rzucałem na Vornana ukradkowe spojrzenia i spostrzegłem, że nasz gość kiwa z satysfakcją głową, najwyraźniej kontent z zamieszania, jakie wywołał. Zasmakował, jak się zdawało, we władzy, jaką miał nad masami. Cokolwiek by rzekł, znajdowało posłuch, było nieustannie dyskutowane i błyskawicznie stawało się przedmiotem wiary milionów osób. Dotąd bardzo niewielu ludzi dzierżyło w swym ręku podobną potęgę, a żaden z nich nie miał tak szerokiego dostępu do środków masowego przekazu. Zacząłem odczuwać rosnący strach. Dotychczas Vornan sprawiał wrażenie całkowicie nie zainteresowanego światową reakcją na własne istnienie. Stał na uboczu, tak samo jak owego pamiętnego dnia, kiedy wylądował nagi koło Schodów na Placu Hiszpańskim. Teraz jednak dało o sobie znać sprzężenie zwrotne. Z uwagą oglądał filmy dokumentalne o własnej osobie. Bawiło go zamieszanie, którego był sprawcą? Szykował nowy przewrót? Vornan, który działał z niewinną miną lekkoducha, narobił już dość zamętu; Vornan popychany złą wolą mógłby zniszczyć cywilizację. Z początku lekceważyłem przybysza, później — podziwiałem, teraz coraz bardziej się bałem.

Nasze zebranie dobiegło końca stosunkowo wcześnie. Widziałem, jak Fields mówi coś gorączkowo do Aster, ona potrząsa głową, wzrusza ramionami i odchodzi, pozostawiając mężczyznę wyraźnie wściekłego. Vornan podszedł do Fieldsa i ujął go delikatnie pod ramię. Nie mam pojęcia, co mu wówczas szepnął, lecz twarz rozmówcy nabrała jeszcze bardziej purpurowej barwy. Fields ruszył przed siebie i próbował trzasnąć wahadłowymi drzwiami. Kolff i Helen wyszli razem, objęci. Ja ciągle zwlekałem, sam nie wiedząc dokładnie dlaczego. Mój pokój przylegał do apartamentu Aster, ruszyłem więc razem z nią korytarzem. Staliśmy chwilę pod jej drzwiami. Odniosłem dziwne wrażenie, że niemo zaprasza mnie, abym spędził u niej noc. Sprawiała wrażenie niezwykle podekscytowanej, trzepotała rzęsami, jej delikatne nozdrza drgały nerwowo.

— Jak długo jeszcze będziemy jeździli z tym cyrkiem? — spytała.

Odparłem, że nie mam zielonego pojęcia. Ona zaś stwierdziła, że chętnie wróciłaby już do laboratorium, ale zaraz potem wyznała szczerze:

— Rzuciłabym to wszystko choćby zaraz, gdyby nie dziwna ciekawość, którą noszę wbrew sobie. Ciekawość Vornana. Zauważyłeś, Leo, że on się zmienia?

— Co masz na myśli?

— Coraz jaskrawiej dostrzega sytuację wokoło. Na początku był zupełnie ślepy, całkowicie obcy i oderwany od realiów. Pamiętasz ten moment, kiedy poprosił, abym wzięła z nim prysznic?

— Jakże mógłbym zapomnieć?

— Gdyby o to samo poprosił ktokolwiek inny, oczywiście odmówiłabym. Ale Vornan był taki bezpośredni, taki szczery — tylko dzieci potrafią się w ten sposób zachowywać. Wiedziałam, że robi wszystko w dobrej wierze. Ale teraz… teraz on pragnie używać ludzi. Już nie interesuje go zwyczajne zwiedzanie. On wszystkim sam manipuluje. Z niezwykłym wyczuciem.

Powiedziałem, że te same myśli błądziły mi po głowie, kiedy oglądaliśmy tamten program w telewizji. Jej oczy lśniły, policzki nabrały różowych wypieków. Zwilżyła wargi i czekałem, aż powie, że oboje mamy wiele wspólnego i najwyższa pora, aby się lepiej poznać. Lecz ona zamiast tego szepnęła:

— Boję się, Leo. Wolałabym, żeby nasz gość wrócił tam, skąd przybył. Zanim narobi prawdziwych kłopotów.

— Kralick i spółka czuwają dzień i noc.

— Miejmy nadzieję. Posłała mi nerwowy uśmiech.

— No to, dobranoc, Leo. Śpij spokojnie.

Zniknęła. Przez bardzo długą chwilę stałem nieruchomo, zapatrzony w zamknięte drzwi i skradziony wizerunek jej zwiewnej postaci, póki nie uleciał on z kart mojej pamięci. Dotąd Aster była mi obojętna, w ogóle z niejakim trudem myślałem o niej jako o kobiecie. Teraz nagle pojąłem, cóż takiego dostrzega w niej Morton Fields. Zacząłem gorąco pożądać jej ciała. Może to kolejna sztuczka Vornana, pomyślałem. Nie, zaczynam powoli demonizować jego osobę. Stałem z pięścią na wysokości drzwi do pokoju Aster i rozmyślałem, czy nie zapukać. Zamiast jednak bębnić po nocy, wszedłem do własnego apartamentu, zamknąłem się dokładnie, rozebrałem i ułożyłem wygodnie do snu. Sen nie przychodził. Wstałem i podszedłem do okna, aby popatrzeć na tłum, lecz tłum zniknął. Północ minęła już dość dawno. Delikatna, księżycowa poświata oblewała wyludnione miasto. Wydarłem czystą kartkę z notatnika i zacząłem skrobać zarysy nowej teorii, której ulotne fragmenty objawiły mi się podczas kolacji. Chodziło mianowicie o sensowne wytłumaczenie zjawiska dwukrotnej zmiany ładunku podczas wędrówki w czasie. Problem: przy założeniu, iż podróż w czasie jest w ogóle możliwa, stworzyć matematyczne podłoże dla konwersji z materii w antymaterię, przed ukończeniem skoku z powrotem w materię. Pracowałem szybko i przez chwilę nawet miałem nadzieję na sukces. Chciałem już połączyć się z komputerem, aby ten przeprowadził wnikliwą analizę moich równań, lecz w tym momencie zauważyłem błąd. Idiotyczny, rachunkowy błąd zaraz na początku obliczeń, zapomniałem po prostu zmienić znak przy przenoszeniu. Pogniotłem kartkę i odrzuciłem ją z niesmakiem.

24