Maski czasu | Страница 20 | Онлайн-библиотека
— Podnieca mnie świadomość, że on tu teraz jest, w tym budynku. Może za sąsiednimi drzwiami!
Esther podeszła i objęła mnie ramieniem. Ogromne, wilgotne oczy utkwiły w moich źrenicach.
— Nie powinnam o nim tyle mówić. Skąd te dziwne myśli? Nie po to tu przecież przyszedłeś, aby rozmawiać o innych mężczyznach. Czy jesteś szczęśliwy?
— Bardzo. Chciałbym jakoś okazać…
— Nie wolno nam przyjmować pieniędzy — powiedziała szybko, gdy spostrzegła, że wyciągam kartę kredytową. — Ale przy wyjściu komputer może cię spytać o wrażenia. Sprawdzają jednego klienta na dziesięciu. Mam nadzieję, że wydasz pozytywną opinię.
— Wiesz przecież, że tak. Pocałowała mnie lekko w usta.
— Podobasz mi się — powiedziała. — Mówię zupełnie szczerze. Mam nadzieję, że jeśli zawitasz tu jeszcze kiedyś, poprosisz, abym to ja dotrzymała ci towarzystwa.
— Możesz być pewna — odparłem. — Obiecuję solennie. Pomogła mi się ubrać, a potem zniknęła za drzwiami, gdzieś w otchłaniach olbrzymiej budowli. Zapewne, aby dokonać obrzędu ablucji, nim komputer przydzieli jej kolejnego klienta. Ekran znów zajarzył zielenią i poinformował, iż moje konto bankowe zostało uszczuplone o standardową kwotę. Seans dobiegł końca, wyszedłem więc na ruchomy chodnik, który wiózł mnie przez obłoki słodkawych zapachów miłości, przez ogromne sale ozdobione lśniącymi girlandami. Wszystko wydawało mi się takie magiczne i nierealne, że zupełnie zatraciłem zmysł orientacji. Dopiero w wielkim holu odzyskałem poczucie rzeczywistości.
Vornan. Gdzie Vornan?
Wyszedłem na mdłe światło zimowego popołudnia i poczułem przypływ zniechęcenia. Owszem, wizyta była na swój sposób kształcąca i odprężyła mnie nieco, ale trudno powiedzieć, żebym wypełnił swoją podstawową misję. Miałem przecież pilnować gościa. Przystanąłem na placu, aby rozważyć sytuację. Czy powinienem wrócić i poszukać Vornana? Ciekawe, czy można zapytać komputer w burdelu o jednego z klientów. Gdy tak stałem, rozdarty wewnętrznie, zza pleców dobiegł mnie głos:
— Leo?
Głos ów należał do Kralicka, który siedział w szarozielonej limuzynie. Z dachu sterczała cała bateria anten najróżniejszego typu. Ruszyłem w stronę samochodu.
— Vornan nadal siedzi w środku — oznajmiłem. — Nie mam pojęcia co…
— Dobra. Wsiadaj.
Wśliznąłem się do środka przez przednie drzwi, które przytrzymał pracownik ochrony rządu. Z pewnym zakłopotaniem spostrzegłem, że na tylnym siedzeniu przycupnęła Aster Mikkelsen, pogrążona w lekturze jakichś raportów. Uśmiechnęła się do mnie blado i wróciła do swoich spraw. Czułem do siebie odrazę, że prosto z burdelu staję przed obliczem niepokalanej Aster.
— Jestem w posiadaniu pełnego raportu na temat poczynań naszego szacownego gościa — oznajmił Kralick. — Pewnie zainteresuje cię wiadomość, iż właśnie zabawia czwartą dziewczynę z kolei i nie zdradza oznak zmęczenia. Chcesz popatrzeć?
— Nie, dziękuję — odparłem pospiesznie, bo spostrzegłem, że Kralick chce włączyć podgląd. — Były jakieś problemy?
— Nie w zwykłym rozumieniu tego słowa. Vornan po prostu zafundował sobie całe stadko kobiet. Nie przebierał, leciał po kolei, próbował najróżniejszych pozycji, pieprzył jak oszalały kozioł.
Mięśnie na twarzy Kralicka zagrały nerwowo.
— Leo, jesteś z tym facetem prawie od dwóch tygodni. Co sądzisz? Mówi prawdę czy zalewa?
— Naprawdę nie mam zielonego pojęcia, Sandy. Są chwile, kiedy jestem przekonany o jego autentyczności. Wówczas przystaję na moment i mówię sobie w duchu, że przecież nie można podróżować w czasie, że z naukowego punktu widzenia jest to całkowicie wykluczone, zatem Vornan musi być zwyczajnym szarlatanem.
— Naukowiec — oznajmił Kralick poważnym tonem — powinien opierać się na dowodach i dopiero wokół nich tworzyć hipotezy, a następnie wyciągać logiczne wnioski. Racja? Natomiast zaczynać od hipotez i na ich podstawie oceniać dowody — tu chyba coś nie gra?
— Zgoda — przyznałem. — Ale co tu traktować jako dowód? Posiadłem pewną wiedzę na temat zjawiska odwrócenia czasu i uważam na tej podstawie, iż nie jest możliwe wysłanie cząstki elementarnej nawet o pół sekundy w przeszłość bez zmiany jej ładunku na przeciwny. Jestem zmuszony stosować te same kryteria wobec Vornana.
— W porządku. Człowiek z A.D. 999 również uważał, że lot na Marsa to czysty nonsens. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co będzie możliwe za tysiąc lat. W dodatku dzisiaj zyskaliśmy kolejny dowód na potwierdzenie całej historii.
— Mianowicie?
— Vornan wyraził zgodę, aby komputer przeprowadził rutynowe badania medyczne. Wszystkie próbki przesłano do nas i Aster wykonała analizy. Wyniki wykazały, że Vornan posiada zupełnie nieznaną grupę krwi. Ponadto jego osocze zawiera mnóstwo tajemniczych przeciwciał. Ogółem w jego ustroju wykryto pięćdziesiąt anomalii. Poza tym komputer trafił na ślad dziwnej elektrycznej aktywności, zachodzącej w jego układzie nerwowym. Zapewne wykorzystuje to niecodzienne zjawisko, aby porażać prądem niektóre osoby. Budową przypomina elektrycznego węgorza. Naprawdę nie sądzę, aby Vornan był normalnym, nam współczesnym człowiekiem, Leo. Trudno nawet wyrazić, jak wiele kosztuje mnie to stwierdzenie.
Z tylnego siedzenia dobiegł śpiewny głos Aster.
— To trochę dziwne, że musieliśmy wysyłać go do burdelu, aby przeprowadzić podstawowe badania. Nie sądzisz, Leo? Ale wyniki dają do myślenia. Masz ochotę przejrzeć raport?
— Dziękuję. Fachowy żargon i tak niewiele mi powie. Kralick poruszył się niespokojnie.
— Vornan zakończył czwarty seans. Poprosił o piąty.
— Wyświadczysz mi małą przysługę? Pracuje tam dziewczyna o imieniu Esther. Szczupła, ładna, z rudymi włosami. Chciałbym, aby to ona była następną wybranką Vornana. Myślę, że jesteś w stanie jakoś to załatwić.
Istotnie. Vornan zażądał wysokiej, lokowatej brunetki, ale komputer zamiast niej zaserwował mu Esther. Nasz gość zaakceptował jednak tę podmianę, zwalając zapewne pomyłkę na karb zrozumiałej zawodności średniowiecznego sprzętu elektronicznego. Poprosiłem, aby Kralick włączył na moment podgląd. Ujrzałem Esther, trochę jakby spiętą w obliczu wyśnionego mężczyzny z przyszłości. Vornan mówił coś dystyngowanym tonem. Dziewczyna zrzuciła tunikę i legli na łóżku. Kralick wyłączył wizję.
Vornan siedział w budynku jeszcze przez jakiś czas. Jego nienasycenie nosiło znamiona obcej choroby. Zasępiony spoglądałem w pustkę, próbując poskładać tę całą historię do kupy. Mózg protestował przeciwko nadmiernemu obciążeniu. Nie byłem w stanie zaakceptować faktu, że Vornan mówił od początku prawdę. Mimo chłodu, jaki przeszywał moje ciało w jego obecności i całej reszty dowodów.
— Nareszcie — oznajmił nagle Kralick. — Wychodzi. Aster, pochowaj sprzęt. Migiem.
Kralick wysiadł pospiesznie i otworzył przed gościem drzwi limuzyny. Ponura, zimowa pogoda odstraszyła zarówno uczniów, którzy normalnie rzucali się pod nogi mistrza Vornana, jak i apokaliptystów, którzy ryczeli potępieńczo. Tym razem odjechaliśmy w zupełnej ciszy.
Twarz Vornana promieniała radością.
— Wasze usługi seksualne to fantastyczna sprawa — oznajmił podczas jazdy. — Fascynujące! Tak niesamowicie prymitywne! Pełne energii i tajemniczości!
Klaskał z radości. Znów poczułem chłód, pełznący po plecach i nie miało to nic wspólnego z pogodą. Ciekawe, czy Esther jest szczęśliwa, pomyślałem. Będzie miała co opowiadać wnukom. Przynajmniej tyle mogłem dla niej zrobić.
Jedenasty
Tego wieczoru kolację zjedliśmy w jednej z chicagowskich restauracji, której specjalnością były niezwykle wyszukane dania: stek z bizona, kotlet z niedźwiedzia, renifera i łosia, pieczone bażanty, kuropatwy, głuszce. Vornan zdobył skądś informację o tym lokalu i koniecznie chciał spróbować tamtejszych specjałów. Po raz pierwszy mieliśmy odwiedzić zwyczajną restaurację, co stawiało nas — komitet — w bardzo kłopotliwej sytuacji. Nieobliczalne tłumy wykazywały dziwną tendencję do gromadzenia się wokół naszego gościa. Wizyta w restauracji napawała nas zatem lękiem. Kralick skontaktował się z właścicielem lokalu i spytał, czy możliwe jest dostarczenie wszystkich frykasów bezpośrednio do hotelu. Odpowiedź brzmiała, że owszem, nie ma problemu… za dodatkową opłatą. Ale Vornan nie chciał nawet o tym słyszeć. Miał ochotę zjeść kolację na mieście i postawił na swoim.
Ludzie z ochrony zastosowali niezbędne środki ostrożności. Szybko uczyli się jak należy postępować w obliczu nieprzewidywalnych zachowań Vornana. Okazało się, iż restauracja posiada boczne wejście oraz niewielką, kameralną salkę na piętrze. Mogliśmy zatem liczyć, że przemkniemy się niezauważeni. Vornan kręcił trochę nosem, kiedy usłyszał o tej oddzielnej sali. Wyjaśniliśmy mu jednak, iż w naszym społeczeństwie spożywanie posiłków w samotności jest poczytywane za szczyt luksusu i dobrego smaku. Wyjaśnienie zostało przyjęte za dobrą monetę.
Niektórzy spośród nas nie mieli większego pojęcia o specyfice lokalu. Heyman sięgnął po jadłospis, wpatrywał się w niego przez chwilę i wreszcie cicho zaklął, chyba w starogermańskim.
— Bizon! — wyrzucił, dygocząc z oburzenia. — Renifer! To są niezwykle rzadkie zwierzęta! Mamy zjeść bezcenne okazy muzealne? Panie Kralick, ja protestuję! To oburzające!
Kralick wycierpiał się za wszystkie czasy na tej wyprawie, a tępota Heymana dała mu się nie raniej we znaki niż nieobliczalność Vornana.
— Profesorze Heyman, proszę chwilę posłuchać. Wszystko, co znajduje się w tym jadłospisie, posiada pisemną zgodę ministerstwa spraw wewnętrznych. Wie pan przecież, że czasami trzeba uszczuplić pogłowie nawet najrzadszych zwierząt dla dobra całej populacji. Poza tym…
— Można by je wysłać do instytutu w celach badawczych — zagrzmiał Heyman — a nie zabijać dla mięsa! Mój Boże, co powie o nas historia? Żyjemy być może u schyłku ostatniego stulecia, kiedy to zwierzęta jeszcze żyją dziko na świecie, a tu zjadamy sobie oto bezcenne niedobitki…
— Chcesz ferować wyroki w imieniu historii? — spytał Kolff. — Tam siedzi historia, Heyman! Jej spytaj o zdanie!
Wskazał ręką w kierunku Vornana i zaczął rubasznie rechotać, aż zatrząsł się stół. Ani za grosz nie wierzył w opowieści naszego gościa.
— To wspaniale, że macie zamiar zjeść te zwierzęta — oznajmił Vornan. — Z niecierpliwością oczekuję na ten moment.
— Ależ to jest zbrodnia — wybuchnął Heyman. — Te stworzenia… czy istnieją w twoim czasie? A może wszystkie wyginęły… albo zostały zjedzone?
— Nie mam pojęcia. Nazwy są roi zupełnie obce. Bizon, na przykład. Co to jest?
— Wielki byk pokryty kudłatym, brązowym futrem — wyjaśniła Aster Mikkelsen. — Bliski krewniak krowy. Dawniej tysiącami wędrował po zielonych preriach Dalekiego Zachodu.
— Gatunek wymarły — stwierdził Vornan. — Hodujemy krowy, ale nie słyszałem nic o ich krewniakach. A łoś?
— Zwierzę o potężnym porożu zamieszkujące północne puszcze. Na ścianie wisi jego łeb — wielkie łopaty i wydłużony pysk — ciągnęła Aster.
— Gatunek całkowicie wymarły. Niedźwiedź? Kuropatwa? Głuszec?
Aster po kolei opisywała każde ze zwierząt. Vornan z uśmiechem na twarzy wyjaśnił, iż są to stworzenia zupełnie mu nieznane. Twarz Heymana nabrała koloru purpury. Nie miałem dotąd pojęcia, że jest takim zagorzałym obrońcą przyrody. Wygłosił płomienne kazanie pod tytułem: zagłada dzikich zwierząt jako oznaka dekadencji. Wykazał, iż to nie barbarzyńcy tępią całe gatunki, a raczej ludzie cywilizowani i wykształceni. To oni szukają zabawy w polowaniu i w biesiadach. Niosą cywilizacyjną zgubę w mateczniki rzadkich i dzikich stworzeń. Przemawiał z wielką pasją i znalazłem w jego słowach nawet sporo racji. Po raz pierwszy w życiu usłyszałem z ust w pewnym sensie ograniczonego historyka coś, co zawierało jakąś treść dla inteligentnego człowieka. Vornan obserwował Heymana z wielkim zainteresowaniem. Na twarzy naszego gościa ukazywał się stopniowo wyraz zadowolenia i pomyślałem, że znam jego źródło. Heyman utrzymywał, iż zagłada gatunków postępuje wraz z rozwojem cywilizacji, a Vornanowi, który uważał nas za dzikusów, takie rozumowanie niezwykle dogadzało.
Kiedy Heyman umilkł wreszcie, spojrzeliśmy po sobie i na jadłospis z nie ukrywanym wstydem. Vornan zniszczył jednak nastrój chwili.
— Z pewnością nie odmówisz mi oczywistej przyjemności uczestnictwa w wielkiej masakrze, która oczyści mój czas z wszelkich pozostałości dzikiego życia? W końcu zwierzęta, które mamy za chwilę skonsumować, nie żyją już od wieków, prawda? Proszę, pozwól, abym wrócił do siebie ze świadomością, iż zjadłem ze smakiem bizona, łosia i głuszca.
Kolacja w jakimś innym lokalu tego wieczoru nie wchodziła absolutnie w grę. Mogliśmy tylko zostać tutaj z poczuciem winy lub nie. Kralick zauważył już wcześniej, że serwowane tu mięso posiada certyfikat rządowy. Konsumpcja nie spowoduje zatem bezpośrednio zagłady zagrożonych gatunków. Podawano tu wprawdzie potrawy z bardzo rzadkich zwierząt, co miało też odbicie w cenach, lecz śmiesznym byłoby obwiniać tego typu lokale o zagładę dzikiej fauny dwudziestego wieku. Heyman miał jednak rację przynajmniej w jednej kwestii: tak czy inaczej zwierzęta stopniowo ginęły. Spotkałem się kiedyś z przepowiednią głoszącą, iż ludzie kolejnego stulecia zapomną o dzikich formach życia. Pozostaną tylko pojedyncze sztuki w ogrodach zoologicznych. Jeśli Vornan okazałby się rzeczywiście ambasadorem z odległej przyszłości, ponure proroctwo należałoby uznać za absolutny pewnik.
Złożyliśmy zamówienia. Heyman wybrał pieczonego kurczaka; pozostali skusili się na rzadkie rarytasy. Vornan zażyczył sobie coś w rodzaju palety specjałów serwowanych w restauracji: kotlet z bizona, stek z łosia, piersi bażancie oraz jeszcze parę innych delikatesów.
— Jakie zwierzęta hodujecie w waszej… epoce? — spytał Kolff podczas posiłku.
Robert Silverberg: Maski czasu | 1 |
Pierwszy | 1 |
Drugi | 2 |
Trzeci | 4 |
Czwarty | 7 |
Piąty | 8 |
Szósty | 10 |
Siódmy | 12 |
Ósmy | 14 |
Dziewiąty | 16 |
Dziesiąty | 18 |
Jedenasty | 20 |
Dwunasty | 22 |
Trzynasty | 24 |
Czternasty | 26 |
Piętnasty | 28 |
Szesnasty | 31 |
Siedemnasty | 32 |
Osiemnasty | 34 |